Inferno, Pavulon, Daray – Magazyn Perkusista
Za swoje pierwsze pieniądze jakie zarobiłem pracując na budowie będąc pryszczatym, acz przystojnym, małolatem kupiłem gitarę elektryczną. To były fajne czasy, bo przypadały na rozkwit sceny numetalowej i łatwo było każdemu zagrać partie z tych najpopularniejszych kawałków na przykład System of a Down czy Static-X. Riffy były proste a teksty głupie i praktycznie każdy dzieciak umiejący chwycić powerchorda na gitarze marzył o graniu w zespole. Tfu, powerchorda, wtedy chwyty łapało się jednym palcem skręcając strój do dropa. Wtedy nawet Metallica grała prosto.
No ale lata mijały, zespołu jak nie było tak nie było nadal a zamiast muzykę studiowałem sztukę. Marzenie jednak o pracy z ludźmi z tej branży w moim czarnym serduszku zostało po dziś dzień.
Parę lat temu udało mi się zrobić krótką reklamę do której muzyki użyczyli mi chłopaki z Frontside. Podobnie 6 lat temu użyłem ich muzyki do swojego filmu, co było największym komplementem, gdy napisali mi, że ów się im podobał. W miedzyczasie krążyłem raczej w okołosportowych i finansowych klimatach nie mając do muzycznych szczęścia. No, miałem epizod z Drakiem z Huntera. Robiąc zdjęcia z Darią Schwartz na Gebelsie (taki cmentarz) w Szczytnie spotkaliśmy go zupełnie przypadkiem. Podszedł, powiedział, że jest fanem, zapytał czy mogę mu zrobić zdjęcie… albo odwrotnie to było. Tak czy siak zaskakujące i przemiłe spotkanie. Umawiamy się teraz na konkretniejsze zdjęcia. Robiłem też koncerty, ale kto by tam koncerty liczył.
Pewnego dnia jednak stało się! Asia Kubicka, którą serdecznie pozdrawiam zaczepiła mnie, że trzeba sfotografować trzech najlepszych polskich perkusistów w postaci Daraya, Inferna i Paula do edytorialu Magazynu Perkusista. Zgodziłem się od razu, bo jak można przepuścić taką okazję? Jeśli nie znasz tych osób, to bardzo, bardzo źle o Tobie świadczy.
Inferno, Zbigniew Promiński gra w Behemocie. Każdy to wiedzieć powinien, bo to jego sekcje perkusyjne definiują rytmiczną rozwałkę (ktoś mi powiedział kiedyś, że nie powinienem na tej stronie używać zbyt wielu wulgaryzmów, więc piszę ‚rozwałka’, co jest trochę lamerskie, ale ponoć lepsze marketingowo) jaki serwuje zespół.Każdy, dosłownie każdy kojarzy ten powolny trans na outrze Lucifera albo intro do Slaying the Prophets Ov Isa. Jeśli nie – wstyd. Gra też w przyjemnym blackmetalowym Azarathu.
Daray, inaczej Dariusz Brzozowski to człowiek odpowiedzialny za perkusję w zespołach Hunter (świat jest mały, jeśli przypomnisz sobie o moim spotkaniu z Drakiem) i Dimmu Borgir. Ciężko o lepsze referencje, bo to co zrobił z Hunterem zasługuje na medal. Moim zdaniem dopiero od jego przyjścia można stwierdzić, że zespół stał się kompletny ze względu na właśnie wyróżniające się sekcje perkusyjne.
Paul zwany też Pawulonem czyli Paweł Jaroszewicz gra obecnie w Decapitated. Ich ostatnia płyta to jak dla mnie must hear jeśli lubisz metalową masakrę. Jak nie byłem ich fanem tak po tej płycie przekonałem się od pierwszego przesłuchania. Ciężko znaleźć coś tak ciężkiego. Grał też w Vaderze i Rootwater, co samo za siebie świadczy o światowej klasie.
Zdjęcia robiliśmy w warszawskim Lens Studio. Całkiem przyjemne miejsce. Światło dosyć standardowe. jedna kontra podbijająca od dołu, dwie pionowe po bokach, by odciąć modeli od tła i duży softbox na froncie. Sporo sesji zrobiłem na podobny setupie. Lubię. Przysłonę skręciłem do f11, by mieć wszystkich ostro, ale równie dobrze myślę, że mógłbym robić na f8 uzyskując lekko wyższą rozdzielczość kosztem głębi. Obiektyw 50mm na cropie, czyli dosyć standardowy portretowy zestaw. Na szczęście odejście było wystarczające, by objąć trzech byków. Asystowała mi Asia Kubicka.
Z mejkapem pomagała mi niezastąpiona Renata Bator, mistrzyni w swoim fachu godna polecenia wszystkim blackmetalowcom. Wkręca, że nie siedzi w tym klimacie, ale każdy widzi, że poradziła sobie perfekcyjnie. Malowała całego Paula, i w połowie Daraya. W połowie, bo po białym podkładzie i twarzy na pandę bodypaintingiem zająłem się ja. Na przyszłość wezmę większy pedzel do tej zabawy. Inferno pomalował się sam, bo mówił, że i tak robi to na co dzień.
Sesja przebiegła sprawnie i nad wyraz twórczo. Chłopaki to prawdziwi profesjonaliści poważnie podchodzący do swojej roboty. Nie znaczy to, że robiliśmy zdjęcia w atmosferze sztucznej pompy, co to to nie! Śmiechy było co nie miara, co wcale nie dziwi przy takich osobistościach. Najwięcej kłopotu zajęła nam chyba poza z wzajemnym duszeniem się przez trzech twardzieli. Ciężko zrobić to tak, żeby jeszcze dobrze na zdjęciu wyszło. Sporo podobnych zdjęć zespołów widziałem z czteroma osobami, jednak z nieparzystą liczbą było, wbrew pozorom, niełatwo. Zresztą warto zerknąć na krótki film upamietniający to wydarzenie: